Ateńskie „must see” czyli krótki i bardzo subiektywny przewodnik po stolicy Grecji

Kiedy Ryanair ogłosił nową trasę WMI-ATH stało się pewne, że musimy wyskoczyć do Grecji na weekend. Godziny lotów sprzyjały naszym zamiarom. Umożliwiały nam wylot w piątek wieczorem, bez zwalniania się z pracy, oraz powrót w niedzielę wieczorem. Nie pozostało nic innego jak obserwować ceny lotów i wypatrywać wymarzonej okazji. W lutym, kiedy upragnione bilety znalazły się w skrzynce mailowej, zamiar stał się faktem: kwietniowy weekend spędzamy w Atenach. Rozpoczęło się odliczanie, jeszcze tylko 40 dni, 39, 38 … Aż tu nagle wiadomość od Ryanair’a – zmiana godzin lotu. Szok i konsternacja. Zmiana na tyle nie istotna, z punktu widzenia przewoźnika, że nie ma możliwości bez kosztowej rezygnacji z lotu, a dla nas tak znacząca, że stawia cały wyjazd pod znakiem zapytania. Kiedy minął pierwszy szok i wróciło logiczne myślenie, dochodzimy do jedynego i słusznego wniosku, że przy odrobinie chęci, wzroście budżetu, pewnym przeorganizowaniu planów i zwiększeniu prędkości jazdy w drodze na lotnisko, damy radę bezkolizyjnie pogodzić wycieczkę z pracą. Uff…

Zbliża się dzień wyjazdu, intensyfikujemy przygotowania i gromadzenie przydatnych informacji. I tu spotyka nas kolejna niespodzianka. Tym razem przyjemna, nawet bardzo. Okazuje się że będziemy mieli możliwość zaoszczędzenia kilku euro. Bilet wstępu do najważniejszych zabytków Aten, tj.: Akropolu, Agory (ze świątynią Hefajstosa), Archeologicznego Muzeum Kerameikos, Biblioteki Hadriana, Teatru Dionizosa i Świątyni Zeusa, którego koszt zakupu to 12 euro od osoby, nie będzie nam potrzebny. 18 kwietnia jest obchodzony w Grecji światowy dzień pomników, co jest równoznaczne z darmowymi wejściem do muzeów i państwowych zabytków archeologicznych.

Wreszcie nadszedł długo wyczekiwany dzień – dzień wylotu. W trakcie drogi na lotnisko oczywiście nie może obejść się bez przygód. Na szczęście udało się zdążyć. Po ponad dwóch i pół godziny lotu możemy wysiąść z samolotu i postawić nogi na greckiej ziemi, ciepłej ziemi. Jaka to przyjemność – muc upychać szaliki i ciepłe kurtki w bagażu. Uczucie bezcenne. Mimo, że zbliża się godzina 23 termometr wskazuje 19 stopni. Niesamowita odmiana.

Aby dostać się do miasta wybieramy chyba najszybszą opcję – metro. Kupujemy bilet grupowy, ważny przez 70 minut od skasowania i pakujemy się do wagonu. Po około godzinie docieramy do hotelu i kładziemy się spać. Kolejny dzień zapowiada się dniem pełnym wrażeń, na które trzeba mieć siłę.

Poranek wita nas promieniami słonecznymi wkradającymi się przez zasłony okienne i miło łechcącymi spragnioną ciepła skórę. Szybki prysznic, śniadanie i wyruszamy na podbój Aten. Na pierwszy ogień idzie oczywiście, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, najsłynniejszy zabytek starożytnej Grecji Akropol. Nad wapiennym wzgórzem góruje największa i najświetniejsza budowla Akropolu – Partenon, świątynia poświęcona Atenie Partenos. Aby się do niej dostać trzeba najpierw minąć Odeon Herodesa Attyka, a następnie przejść przez budynek bramy – Propyleje. Wrażenie ogromu potęguje marmurowa kolumnada o wysokości ponad 10 m. Człowiek czuje się tam taki malutki. Mimo wczesnej pory, tłumy turystów skutecznie zakłócają kontemplację sztuki. Próbujemy przepchać się dalej w kierunku Erechtejonu – uważanego za jedną z najpiękniejszych świątyń attyckich. Złożony jest z trzech połączonych ze sobą brył, zbudowanych na planie prostokąta. Układ świątyni jest dwupoziomowy, co zostało wymuszone ukształtowaniem terenu.

W drodze do wyjścia sprawdzamy jak mogli się czuć starożytni Grecy zasiadając na wykutych w skale fotelach Teatru Dionizosa. Zamiast tragedii greckiej oglądamy komedię – kręcących się po teatrze turystów i masowo robiących zdjęcia. Pstryk, pstryk, jeszcze szybkie selfie i biegną dalej. Ciekawe czy my też jesteśmy odbierani w ten sposób? Pewnie tak, chociaż nikt z nas nie robi selfie, ale i tak staramy się uchwycić na zdjęciach jak najwięcej.

Wrażenia ze spaceru po Akropolu – wielki plac budowy. Porozstawiane rusztowania, porozrzucane w nieładzie bloki marmuru przyszykowane do wbudowania w rekonstruowane obiekty. Czy po zakończeniu robót będzie tu stała starożytna świątynia Partenon, czy może nowa? Oryginał czy podróbka? To raczej pytania natury filozoficznej, a nam cielesność daje o sobie znać. Nasze żołądki dają nam wyraźne sygnały, aby rozejrzeć się za specjałami greckiej kuchni.

Po obfitym posiłku zwalniamy tempo zwiedzania, chociaż i tak nie było szybkie. Leniwie kręcimy się w okolicach Greckiej i Rzymskiej Agory. Podziwiamy pozostałości murów Biblioteki Hadriana, świątynię Hefajstosa, Wieżę Wiatrów, świątynię Zeusa Olimpijskiego, Łuk Hadriana, Cmentarz Kerameikos i wiele innych. Wszechobecność starożytnych budowli znanych do niedawna tylko z historii i zdjęć przyprawia o zawrót głowy. Po pewnym czasie wszystkie ruiny wyglądają podobnie. A może tylko moja ignorancja każe mi myśleć w ten sposób. Trochę inaczej wyobrażałam sobie tę żywą lekcję historii, to obcowanie z historią przez duże H. Spodziewałam się przeżycia wręcz metafizycznego, a tym czasem … nic. Większe wrażenie zrobiły na mnie liczne niewielkie cerkiewki poukrywane między budynkami mieszkalnymi.

Planowego zwiedzania mamy już dosyć jak na jeden dzień, zaczynamy snuć się bez konkretnego celu. Czasem taka forma zwiedzania/spaceru najlepiej służy poznaniu miasta i jego zwyczajów. Jakieś drobne zakupy, spacer, kawa, spacer, jedzonko, spacer, deser itd., itd. Miałam nieodpartą ochotę na zakupy w hali targowej, a przynajmniej zobaczenie jaki asortyment produktów oferuje. Niestety dotarliśmy do niej popołudniem, kiedy po całym upalnym dniu odór zepsutego mięsa i ryb był wyczuwalny z daleka. Mimo szczerych chęci i sporego samozaparcia nie byłam w stanie wejść do środka. Trudno.

Jedno z nas wpada na genialny pomysł, aby wrócić do hotelu i odrobinę odpocząć przed ostatnim punktem programu na dziś. Punktem kulminacyjnym naszego pobytu miało być podziwianie Akropolu w zachodzącym słońcu ze szczytu wzgórza Likavitos.

Jest to najwyższe wniesienie w Atenach, a wdrapanie się na nie wymaga pokonania licznych schodów, serpentyn i wąskich, pnących się w górę ścieżek. Jednak widok jaki roztacza się tego wzgórza rekompensuje wszystkie trudy. Można też wjechać na górę kolejką, ale to nie to samo. Na szczycie znajduje się niewielki, ale za to uroczy biały kościółek św. Grzegorza. Jest to idealne miejsce do obejrzenia Akropolu z góry, na dodatek pięknie oświetlonego po zmroku.

Zakładamy sobie, że niedziela będzie dniem odpoczynku, od zwiedzania również. Wstajemy później niż zwykle. Po niespiesznie zjedzonym śniadaniu pakujemy się i wymeldowujemy z hotelu. Został nam ostatni żelazny punkt zwiedzania, a właściwie nie punkt, tylko wydarzenie. Co niedzielę, o 11 rano na Placu Syntagma, jest uroczysta zmiana warty pod Parlamentem, z defiladą Ewzonous i orkiestrą wojskową. Do rozpoczęcia mamy jeszcze trochę czasu zatem korzystając z okazji że jeszcze nie ma tłumów, robimy sobie pamiątkowe zdjęcia z żołnierzem stojącym na warcie. Później okazało się że warto było przyjść trochę wcześniej, po zmianie warty najprawdopodobniej nie udało by się nam dopchać. Zmiana warty trwała ok. 40 minut i rzeczywiście była spektakularna.

Resztę dnia spędzamy na Placu Monastiraki delektując się pysznymi lodami, napawając widokiem Akropolu, słuchając koncertu ulicznych grajków, i rozkoszując ciepłem promieni słonecznych. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i trzeba wracać do szarej i zimnej rzeczywistości. Jednak zanim to nastąpi to najpierw trzeba się dostać na lotnisko. Jeszcze tylko zakupy w lotniskowym sklepie i siedzimy w samolocie. Lot mija bardzo szybko, zmęczenie dało o sobie znać i daliśmy się ponieść objęciom Morfeusza. Ze snu wyrwał nas głos jednego z dowcipnych współpasażerów: „Zakładamy ciepłe skarpety, zaraz będziemy lądować”. Zimny podmuch wiatru na płycie lotniska skutecznie rozwiał resztki snu i nie pozostawił złudzenia gdzie jesteśmy. Aż trudno uwierzyć że jeszcze kilka godzin temu narzekaliśmy na gorąco, a świeża opalenizna przypomina że to jednak nie był sen tylko bardzo udany weekend. Mimo fizycznego zmęczenia, był to chyba najlepszy wypoczynek jaki mogłam sobie zafundować.

Żałuję tylko że nie zdecydowałam się na przejażdżkę do portu w Pireusie, ale być może jeszcze będzie kiedyś taka okazja.

Dodaj komentarz