Dominikana wash&go

Karaiby nigdy wcześniej mnie nie pociągały (z wyjątkiem Kuby), ani tym bardziej nigdy nie były moim podróżniczym marzeniem. Za to były marzeniem moich przyjaciół … a ja chciałam pomóc im je zrealizować. Od czasu do czasu szukałam okazji, aby mogli tanio polecieć. Długo nie musiałam czekać. Okazja sama się znalazła. Wiosną 2017 r. Level zaoferował połączenie na trasie Barcelona – Punta Cana za niewiele ponad 700 zł. W terminach można było wybierać, przebierać, ile dusza zapragnie. Ostatecznie moi przyjaciele nie mogli skorzystać.

Zaczęłam się zastanawiać się czy nie polecieć. Ale co ja tam będę robić? Leżeć na plaży? Nie to nie w moim stylu! Już po jednym dniu chciałabym wracać. Po krótkiej lekturze internetowych artykułów okazało się, że Dominikana to nie tylko piękne plaże, ale też góry i zróżnicowana przyroda. Brzmiało trochę lepiej … Kiedy po tygodniu ceny biletów nadal utrzymywały się na tym samym poziomie zaczęłam się zastanawiać nieco poważniej. Może te bilety czekają właśnie na mnie. Dałam szansę losowi. Zadzwoniłam do koleżanki, która podobnie jak ja nie przepada za wylegiwaniem się na słońcu, z postanowieniem że jeżeli ona da się namówić na wyjazd to pojedziemy. Decyzja była błyskawiczna. „Kupuj! Na luty.” I tym sposobem w jednej podróży, mamy zapewnione zwiedzanie dwóch miejsc: Dominikany i Barcelony.

Chwilę po tym, jak bilety znalazły się mojej skrzynce mail’owej, przyszło otrzeźwienie i mnóstwo wątpliwości. Czy aby na pewno to był dobry pomysł? Dwie dziewczyny same w obcym kulturowo miejscu, bez znajomości hiszpańskiego … Czy sobie poradzimy? Czy będziemy bezpieczne? Życie zmusiło do odłożenia tych dywagacji na później … na dużo później … na bardzo późno … Minęły Święta Bożego Narodzenia, 2017 rok odszedł w niepamięć, kończył się styczeń 2018 r. … Znalazłam bilety na dolot do Barcelony i powrót w bardzo dobrej cenie ok. 100 zł. Idąc za ciosem ułożyłyśmy szybko plan podróży, zarezerwowałyśmy noclegi i już nie było odwrotu. W prawdzie większość hoteli była zarezerwowana w ofercie zwrotnej, przez co mogłyśmy zrezygnować z nich bezkosztowo, ale skoro powiedziało się „a”, trzeba powiedzieć i „b”. Klamka zapadła, jedziemy.

Im bliżej wyjazdu, tym bardziej mieszały się uczucia euforii i strachu przed nieznanym. Na własnej skórze przekonałam się, że „reisefiber” istnieje. Zaczęłam zastanawiać się, czy ten wyjazd jest przejawem naszej odwagi, czy też może głupoty. Odpowiedzi na tak postawione pytanie nie znalazłam. A może po prostu bałam się przed sobą przyznać, jaka jest prawidłowa odpowiedź.

Etap I – Barcelona

Tam, gdzie drogę wskazał nam Kolumb – lot do Punta Cana

Santo Domingo – miasto Kolumba?

Las Terrenas – chcę tu zostać

„Na koń”! Galopem do wodospadów El Limon

Ahoj przygodo, czyli powrót do Bavaro

Bavaro – ciągle pada …

Saona – „przereklamowana” wyspa

Kolejny raz w Barcelonie

 

Luźne refleksje po powrocie:

  • Wbrew powszechnym opiniom jest bezpiecznie (nie dotyczy Santo Domingo).
  • Dobrze, że nie zabrałam ze sobą sprzętu fotograficznego. W stolicy mógłby bardzo łatwo zmienić właściciela. Poza tym, nagłe ulewne deszcze oraz silny wiatr miotający drobnym, niemal mikroskopijnym ale ostrym piaskiem, wdzierającym się wszędzie, mogłyby go zniszczyć.
  • Dominikańczycy są bardzo mili, otwarci, pomocni i uczynni. Oczywiście zdarzały się niechlubne wyjątki, w szczególności w okolicach atrakcyjnych turystycznie, ale przecież wyjątek potwierdza regułę.
  • Podczas wyjazdu bardzo przydatna jest znajomość przynajmniej podstaw języka hiszpańskiego. Chociaż w okolicy Bavaro i Punta Cana z niektórymi miejscowymi można porozumieć się nie tylko w języku angielskim czy francuskim, ale też po rosyjsku, a nawet polsku.
  • Gdybym miała jeszcze raz planować taki wyjazd – nie ruszyłabym się nigdzie poza Półwysep Samana.
  • Jestem bardzo zadowolona z wyjazdu, ale drugi raz bym tu nie przyleciała. Jest wiele innych miejsc wartych zobaczenia/odwiedzenia – choćby sąsiednia Kuba.

Dodaj komentarz