Petra – różowe miasto wykute w skale

Petra (z greki znaczy „skała”) – ruiny skalnego miasta Nabatejczyków. Miasta wykutego w miękkim, wielobarwnym kamieniu (w tonacji pomarańczowo-różowej). Jest najbardziej znaną atrakcją Jordanii. Wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO i listę 7 współczesnych cudów świata. Pojawia się nawet w Biblii pod nazwą „Sela”. Na terenie Petry, na górze Hor, znajduje się grób brata Mojżesza – Aarona. Do grobowca jednak nie dotarliśmy skupiając się na bardziej znanych i łatwiej dostępnych budowlach Petry.

Naszą przygodę z Petrą rozpoczynamy od Petra Visitor Center, usytuowanego przy bramie wejściowej do skalnego kompleksu. Stawiamy się tu wcześnie rano, tuż po otwarciu, aby maksymalnie wykorzystać czas na zwiedzanie. Kupujemy bilety (można płacić kartą) i wchodzimy na szlak główny (Main Trail), rozpoczynający się szerokim traktem, przy którym znajdują się: Skały Dżinów (kilkumetrowej wysokości zdobione bloki skalne, prawdopodobnie z I w p.n.e.), Grobowiec Węża, Grobowiec Obelisków (4 obeliski w kształcie piramid na szczycie) i tryklinium (kamienne siedzenia otaczające Grobowiec Obelisków).

As Siq. Wąwóz Siq – długi, wąski, kręty i głęboki kanion, prowadzący bezpośrednio do „wizytówki” Petry – upragnionego Skarbca. Wzdłuż jego ścian wykuto, częściowo przykryte koryta/rynny, zapewniające mieszkańcom stały dostęp do świeżej wody. Tutaj też po raz pierwszy poznajemy „lokalny folklor” – co rusz mijamy chłopców upodobnionych wyglądem do Jacka Sparrow’a, najczęściej w towarzystwie psów Hasky! Od czasu do czasu przemykają kolorowe bryczki. Bajeczne kolory skał w wąwozie stanowią przedsmak dalszych atrakcji, a moje serce z podekscytowania mało nie wyskoczy z klatki piersiowej. Jeszcze tylko kilka kroków … Po wyjściu z wąwozu czeka na mnie nagroda: zobaczę wreszcie to, co mnie przyciągnęło do Jordanii – Skarbiec.

Al-Chazana (Skarbiec Faraona) – najsłynniejsza i najbardziej obfotografowana budowla Petry. Jedno z moich podróżniczych marzeń. Wychodzimy z wąwozu niemal bezpośrednio na fasadę wykutego w skale Skarbca. Wreszcie mogę skonfrontować zatrzymane w pamięci obrazy z pocztówek, albumów, internetu z rzeczywistością. I w tym momencie następuje konsternacja. Mauzoleum wcale nie olśniewa. Nie mogę pozbyć się z myśli, natrętnie dręczących pytań: to już wszystko? to po to tu przyjechałam? to za ten widok zapłaciłam prawie 300 zł? Właśnie spełniło się jedno z moich największych marzeń, ot tak po prostu, tak po cichu, bez fajerwerków, bez „we are the champions …”. Dziwne, ale nie czuję satysfakcji …. Okazuje się, że moi towarzysze są równie rozczarowani jak ja. Nawet nie można wejść do środka budowli … Cieszę się, że nie kupiliśmy dwudniowego biletu do tego skalnego kompleksu. I co teraz? Skoro już widzieliśmy to co najważniejsze, a widok nie spełnił pokładanych w nim nadziei, to co dalej mamy robić? Wracać? Iść dalej? Oczywiście jednogłośnie, aczkolwiek bez entuzjazmu, decydujemy o kontynuowaniu spaceru.

Ulica Fasad otoczona rzędami grobowców, wykutych w zboczach skał.

Kiedy ulica staje się szersza, po jej lewej stronie ukazuje się imponujący teatr. Mógł pomieścić nawet ok. 8 tys. widzów. Jest jednym z największych obiektów w Petrze, a powstał mniej więcej na przełomie er. Zaczyna się robić ciekawie. Pomału zaczynam przekonywać się, że nie będzie to stracony dzień. Tytuł wpisu, który przyszedł mi do głowy pod Skarbcem – „Petra, w poszukiwaniu straconego czasu” – z każdym kolejnym krokiem, traci na aktualności.

Niemal naprzeciwko teatru widoczny jest zespół Grobowców Królewskich, na który składają się „Grobowiec Urny” (poprzedzony dziedzińcem otoczonym kolumnami, zwieńczony kamienną urną – stąd jego nazwa), „Grobowiec Jedwabny” (nazwa pochodzi od wielobarwnej żyłkowanej skały, w której został wykuty), „Grobowiec Koryncki” (wyglądem przypominający Skarbiec, najbardziej zniszczony) i największy z nich „Grobowiec Pałacowy” (wyglądem przypominający hellenistyczny pałac).

Stąd już tylko parę kroków dzieli nas od właściwego miasta. Droga jest brukowana, otoczona kolumnadą. Nas jednak bardziej kusi inna. Jest to miejsce, w którym szlaki się rozgałęziają. Z premedytacją schodzimy z głównego szlaku, aby Szlakiem Al-Khubtha (Al-Chubta) zbliżyć się do poszczególnych grobowców, a finalnie dotrzeć do punktu widokowego z widokiem na Skarbiec. Może widok z góry zrobi na nas większe wrażenie i zetrze to pierwsze (niemiłe)?

Przejścia do punktu widokowego strzegą miejscowi. Na drodze do celu rozstawiony jest namiot, w którym serwują napitki. Chcesz zobaczyć „best view” – zapłać – lub kup herbatę za 2 JOD. Kupuję świeżo wyciskany sok z granatów (mam duże wątpliwości co do higieny jego przygotowania i podania, ale staram się tego nie zauważać) i cieszę się upragnionym widokiem. Tak, teraz wiem, że to dla tego widoku tu przyjechałam! Wart był każdej kropli potu wylanej podczas wspinaczki po skałach! Ok, z tą wspinaczką to przesadziłam. Większa część szlaku prowadzi po schodach 🙂 .

Wracamy na główny szlak. Idąc Ulicą Kolumnową po prawej stronie mijamy pozostałości (znajdującego się w cieniu największego w okolicy drzewa) wybudowanego na planie półokręgu Nimfeum. Nimfeum to miejska fontanna dedykowana nimfom wodnym. Trzeba mieć nie lada wyobraźnię, aby ujrzeć w tej kupce gruzu dawną świetność fontanny.

Kontynuując spacer wzdłuż Ulicy Kolumnowej mijamy kolejno pozostałości po Rynku Głównym (po lewej), Wielkiej Świątyni (ogromne fundamenty, prowadzą do niej częściowo zrekonstruowane schody), kościele Skrzydlatych Lwów (na wzniesieniu po przeciwnej stronie Wielkiej Świątyni). Ulicę zamyka potężna brama (a raczej to co jeszcze z niej zostało) – Brama Łukowa.

Bogato zdobiona Brama Łukowa, wyglądem przypominająca rzymskie łuki triumfalne, prowadzi do świętego okręgu (temenos) wokół świątyni Kasr al-Bint Firaun (Zamek Córki Faraona). Nazwa świątyni wywodzi się z lokalnej legendy, wg której w budowli więziona była córka faraona. Najprawdopodobniej świątynia była miejscem kultu lokalnego bóstwa Nabatejczyków – Duszary. W tym miejscu kończy się główny szlak. Można odpocząć w knajpce (jedzenia nie polecam).

Za miastem, poza głównym szklakiem czeka na nas jeszcze niespodzianka. Przy muzeum rozpoczyna się kolejny szlak prowadzący przez góry do Ad-Deir / Monasteru / Klasztoru. Podobno w okresie bizantyjskim znajdował się tu klasztor chrześcijański. Majestatyczna budowla, ”oparta” na potężnej skale na skraju rozległego płaskowyżu, wyglądem łudząco przypomina Skarbiec Faraona i Grobowiec Koryncki, ale gabarytami znacznie je przewyższa. Naprzeciwko znajduje się niepozorna knajpka, w której można napić się pysznej, mocnej kawy z kardamonem i podziwiać fasadę Monasteru.

W drodze powrotnej Skarbiec rozczarowuje jeszcze bardziej. Niewielki placyk przed nim zamieniony został w plac jarmarczny: stragany z wątpliwej jakości pamiątkami w horrendalnych cenach, wszechobecni nachalni naciągacze, ścisk, hałas i smród wielbłądzich odchodów. Całe szczęście, że przyszliśmy tutaj wcześnie rano, zaraz po otwarciu Petry, przynajmniej ominęły nas te towarzyszące atrakcje. Słońce chyli się ku zachodowi, już niedługo skalny kompleks zostanie zamknięty, zatem należy domniemywać, że największa fala turystów już minęła. Aż strach pomyśleć co się tutaj mogło dziać w ciągu dnia …

Po całym dniu spędzonym w Petrze, nie żałuję już ani jednej minuty przeznaczonej na jej zwiedzanie, ani jednego wydanego dinara i ani jednej przelanej kropli potu. Skalne miasto warte jest swojej ceny. Wprawdzie na początku mocno mnie rozczarowało, jednak później przekonało do siebie. To wyjątkowe miejsce!

Jeden dzień przeznaczony na zwiedzanie okazał się wystarczający (początkowo rozważaliśmy 2 dni). Choć muszę przyznać, że był to bardzo długi i wyczerpujący dzień. Udało się nam obejrzeć wszystkie miejsca, do których chcieliśmy dotrzeć (a nawet więcej). Wędrówkę rozpoczęliśmy wcześnie rano, kiedy było jeszcze stosunkowo zimno i koniecznym było założenie kurtek. W ciągu dnia ostre słońce zmuszało nas do „rozbierania się”. Kolejne zdejmowane warstwy ubioru trzeba było nosić w plecaku, który w upale z każdym krokiem stawał się cięższy. Największym wyzwaniem okazał się powrót do miejsca noclegu. Po wyjściu ze skalnego miasta droga do Wadi Musa prowadzi pod górę. Mieliśmy do pokonania ok. kilometra. Wydawałoby się że to nie dużo, jednak po całym dniu chodzenia po skałach w górę i w dół, ten ostatni kilometr, wydawał się nie mieć końca.

Dodaj komentarz