Santo Domingo – miasto Kolumba?

Po 3 godzinach jazdy wysiadamy w Santo Domingo – stolicy Dominikany – pierwszym mieście powstałym od chwili odkrycia Ameryki. Założycielem miasta był Kolumb. Ale nie ten znany wszystkim z podręczników historii czy geografii Krzysztof Kolumb, tylko jego brat Bartolomeo. Zona Colonial uznawana za najciekawszą dzielnicę stolicy, wpisana jest na listę UNESCO. Na jej obszarze znajduje się ponad 300 budynków o wielkiej wartości historycznej. Większość z nich jest w stylu kolonialnym. Mnóstwo jest tu „kolumbowskich” pamiątek. Zapowiada się interesująco …

Kiedy autobus zatrzymuje się przy skrzyżowaniu Av. Duarte i Av. Mexico znów dopadają mnie wątpliwości: „Co ja tutaj robię?”. Czy to na pewno stolica? Gdzie się podziały słynne kolorowe domki Santo Domingo. Ulica tonie w śmieciach. Po raz kolejny nasuwa mi się skojarzenie z Neapolem. Nie! W Neapolu nie widziałam aż takiego syfu. Miasto ma ewidentny problem z odpadami. Właściwie trudno się dziwić na obszarze o powierzchni ok. 100 km2 zamieszkuje ponad 2,7 mln ludności. Gęstość zaludnienia jest ponad 7 razy większa niż w Warszawie. Biorąc pod uwagę, że średnio na 1 km2 przypada 25,9 tys. osób produkujących odpady, muszę przyznać że nie jest aż tak źle.

Z każdym krokiem, miasto zaskakuje nas coraz bardziej. Jesteśmy świadkami uboju kur na chodniku. Przechodząc przez ulicę, o mało nie staję się ofiarą kradzieży. Szarpię się z motocyklistą, który próbuje wyrwać mi torebkę, w której znajdują się moje dokumenty (m.in. paszport). Mało brakowało, a wyjazd zmieniłby się koszmar. Mało brakowało? Już jest koszmarem. Mało brakowało, a zmieniłby się w jeszcze większy koszmar. Najbliższy konsulat jest w Kolumbii. Nie wiem jak bym wróciła do domu. Na szczęście skończyło się tylko na szarpaninie i kilku drobnych siniakach. Motocyklista odjeżdża. Parę kroków dalej zaczepia nas starszy Pan i płynną angielszczyzną ostrzega przed miastem i jego mieszkańcami. „To niebezpieczne miejsce” – uprzedza. Stwierdza że potrzebujemy ochrony i oferuje nam swoje usługi. Ale czy możemy mu ufać? Grzecznie dziękujemy i rezygnujemy z okazanej chęci pomocy.

Strach wyparło uczucie przerażenia. Zastanawiam się po co tu przyjechałyśmy. Znowu żałuję, że nie kupiłam biletów do Norwegii. Przeszłyśmy dopiero 3 przecznice, a od hotelu dzieli nas jeszcze kilometr. Boję się nawet myśleć, co nas jeszcze może tu spotkać. Dochodzę do wniosku, że w Bavaro, mimo tych wszystkich „zaczepek”, jednak czułam się bezpieczniej. Boję się iść dalej, boję się zostać tu gdzie jestem, boję się wsiąść do taksówki … A miało być tak pięknie … kolonialne budowle, kolorowe domki, najstarsza z katedr Nowego Świata … Z impasu wyrywa mnie ulewny deszcz i ostudza emocje. Biegniemy schronić się pod drzewem. Już jest za późno, jesteśmy całe przemoczone. Wraz z wychodzącym zza chmur słońcem pojawia się przebłysk nadziei. Poradzimy sobie.

Raźno ruszamy w stronę hotelu. Postanawiamy nigdzie nie zatrzymywać się, nie rozglądać itd. Ale jak tu się nie rozglądać, skoro stoimy przed Klasztorem św. Franciszka (raczej tym co z niego zostało). Pierwszym klasztorem Nowego Świata. Wybudowanym na początku XVI w. przez ojców Franciszkanów, którzy przyjechali ewangelizować mieszkańców wyspy. Wokół kręcą się turyści. Nic dziwnego, to jedne z ważniejszych, pod względem historycznym, ruin w mieście. Nie mamy odwagi wejść na teren monastyru. Chwilę przyglądamy się z zewnątrz i idziemy dalej.

Przy ruinach dawnego szpitala św. Mikołaja z Bari – pierwszego szpitala w Nowym Świecie – moknąc po raz kolejny, słyszymy dziwne wrzaski. Nagle nad jedną z palm ukazuje się nam stado rozwrzeszczanych papug. Już po powrocie z Dominikany dowiadujemy się, że były to papugi coticas – dominikańskie maskotki.

Mokre i zrezygnowane marzymy o jak najszybszym dotarciu do hotelu. Jednak wcześniej niż hotel naszym oczom ukazuje się wyjątkowa świątynia – Primada de America. Nie udaje się nam wejść do środka – w niedziele jest zamknięta dla zwiedzających. Najwyraźniej mamy pecha. Oglądamy budynek z zewnątrz i wychodzimy poza mury okalające plac katedralny. Kilka minut spaceru i jesteśmy wreszcie z hotelu. W końcu możemy „pozbyć się” ciężkiego bagażu. Aromatyczna kawa pita na tarasie znajdującym się na dachu hotelu poprawia nam humor i podnosi na duchu. Ustalamy dalszy plan zwiedzania i po krótkim relaksie wyruszamy dalej.

Ze względu na godziny otwarcia w pierwszej kolejności udajemy się do Muzeum Alcazar de Colon, zwanego też Pałacem Don Diego Kolumba, pierwszego syna Krzysztofa. Wrażenie robi nie tylko sama budowla powstała z wapiennych bloków, ale przede wszystkim jej malownicze położenie. Rezydencja usytuowana jest na rozległym placu (podarowanym Diego przez samego króla Hiszpanii Ferdynanda II Aragońskiego), z którego murów roztacza się wspaniały widok na rzekę Ozama. Wnętrza Muzeum skrywają cenne eksponaty sztuki późnego średniowiecza oraz renesansu: obrazy, rzeźby, meble, ceramikę …

Diego Kolumb jako zarządca prowincji wniósł nieoceniony wkład w rozwój Santo Domingo. Położył kamień węgielny pod budowę najważniejszego w tamtych czasach obiektu – Katedry Santa Maria la Menor – pierwszej świątyni Nowe Świata zwanej Primada America. Tej samej do której nie udało nam się wcześniej wejść.

Idąc w dół pierwszą ulicą miejską Las Dammas dochodzimy do ważnego symbolu narodowego Dominikany – Panteonu de la Patria (Panteonu Narodowego). Budynek został wzniesiony w I połowie XVIII w. w stylu neoklasyczno-renesansowym z przeznaczeniem na kościół jezuicki. W późniejszym czasie pełnił funkcję teatru, a nawet składu tytoniu, aby finalnie stać się mauzoleum, w którym spoczywają najbardziej zasłużone dla historii Dominikany postaci. Zwiedzając wnętrze skupiamy się raczej na jego walorach architektonicznych.

Na koniec „strzelamy” sobie fotkę z gwardzistą i biegniemy dalej do Fortu Ozama, aby zdążyć jeszcze przed jego zamknięciem. Forteca zawdzięcza swoją nazwę rzece Ozama, przy której została zbudowana, w celu obrony miasta i dostępu do portu Santo Domingo. XVI wieczna budowla jest najstarszą budowlą militarną pochodzenia europejskiego w Ameryce. Odnoszę wrażenie że tutaj wszystko jest „pierwsze” ;).

Z pewnością nie jest pierwszą tego dnia ulewa, która dopada nas w forcie. Kolejny raz przemoczone, całą sytuację przyjmujemy z humorem. Dochodzę do wniosku, że można się do tego przyzwyczaić.

Jeszcze spacer głównym deptakiem i wracamy na późną kolację na hotelowym tarasie. Mimo późnej pory, miasto nie śpi. Miasto się bawi. Zewsząd dochodzą dźwięki podrywającej do tańca muzyki. My mamy jednak już dosyć wrażeń. Drinki z rumem koją nerwy i ułatwiają zaśnięcie.

Rano mamy w planach przejazd do Las Terrenas. Ze względu na zwiedzanie Katedry planujemy nieco opóźnić wyjazd. Zaraz po śniadaniu biegniemy do Katedry.

Po szybkim zwiedzaniu wracamy do hotelu po bagaże. Zgodnie z sugestią obsługi hotelu jedziemy na dworzec taksówką. 5 dolarów za przejechanie ok. 2 km. W innej sytuacji wybrałabym spacer. Tutaj decyduję się na taksi, aby za wszelką cenę uniknąć powtórki z dnia poprzedniego. Okolica dworca nie sprawia dobrego wrażenia, jednak na dworcu czuję się bezpiecznie. Jesteśmy wśród innych Europejczyków. Wszyscy jedziemy w to samo miejsce. Pakujemy się do autobusu i z ulgą opuszczamy miasto. Mimo, że nie zobaczyłam wszystkiego co sobie zaplanowałam, nie mam najmniejszej ochoty tutaj wracać.

Dodaj komentarz